Poranny kawowy rytuał to nieodłączna część każdej mojej podróży rowerowej. To pierwsze, co robię zaraz po przebudzeniu – dopiero później, po wypiciu pełnego kubka, zabieram się za pakowanie całego tego majdanu biwakowego. Wrzucam wszystko bez większego zastanowienia do sakw, pakuję śpiwór, a także mokry namiot, który – zgodnie ze sztuką – powinien najpierw wyschnąć. Czekają mnie dzisiaj fenomenalne zabytki i tajemnicze atrakcje do zobaczenia, nie mam czasu suszyć namiotu.
Jestem na Podkarpaciu, w okolicach Przemyśla. Nie zamierzam – jak większość – jechać w Bieszczady, te znam aż za dobrze. Tym razem planuję wybrać się na wycieczkę na północ województwa. W mniej znane i popularne, jednak ponoć równie ciekawe, tereny. Zaplanowaną mam świetną trasę wokół Przemyśla, tzw. „Trasę forteczną”.
Słońce w końcu nieśmiało przebija się przez horyzont, szybko przeganiając mgły. W ich miejscu pojawia się niemalże błękitne niebo.
Twierdza Przemyśl to potężny zespół zabudowań obronnych okalających miasto. Jej budowę zlecił Cesarz Franciszek Józef w 1871 roku, celem ochrony granic Galicji przed Rosją. Na początku I Wojny Światowej Twierdza liczyła 33 forty w pierścieniu zewnętrznym i 21 fortów w pierścieniu wewnętrznym, a na jej terytorium (pierścień zewnętrzny ma obwód 45 kilometrów!) przebywało 131 000 żołnierzy armii austro-węgierskiej. Do tego 21 000 koni, ponad 1500 dział, armat, moździerzy i karabinów maszynowych. Twierdza była jeszcze otoczona tysiącem kilometrów zasieków, polami minowymi i rowami przeciwpiechotnymi. Tylko dwie inne w Europie mogły się z nią równać.
Zamierzam w ciągu tego jednego dnia odwiedzić kilka najciekawszych, najładniejszych i najlepiej zachowanych fortów należących do Twierdzy. Tyle z moich planów… Skutecznie krzyżuje mi je fatalny stan trasy rowerowej. Polna glina w połączeniu z wodą szybko gromadzi się pomiędzy kołem, ramą i hamulcami, praktycznie zupełnie uniemożliwiając dalszą jazdę. Na domiar złego, tak zakleja wózek przerzutki, że ten wczepia się w koło i przy kolejnej próbie jazdy zwyczajnie zostaje wyrwany z haka. Trzask ogłuszający.
Sytuacja – nie da się ukryć – mocno kryzysowa i brzemienna w skutkach. Mój 1-dniowy wyjazd przedłuża się właśnie do 3-dniowego: pół dnia szukam serwisu, drugie pół naprawiam rower, zanim ponownie będzie nadawał się do jazdy.
Z ubezpieczeniem rowerowym byłoby zdecydowanie szybciej i prościej. Skorzystałbym zapewne z opcji Assistance i naprawy na miejscu albo przynajmniej transportu do najbliższego serwisu. Miałbym to w cenie, wraz ubezpieczeniem od kradzieży i rabunku roweru oraz następstw nieszczęśliwych wypadków.
Niestety, tego feralnego dnia jeszcze go nie mam, nie przybywają żadne rowerowe posiłki, Twierdza Przemyśl pozostaje niezdobyta.