Najpierw były marsze z kijkami wokół osiedla, a potem koleżanki zaprosiły ją na wspólny wypad za miasto, i wtedy przypomniała sobie, że lubiła kiedyś jeździć na rowerze. Roweru oczywiście nie miała. Ale miała mnie – znaną w rodzinie fankę rowerową. Poprosiła więc o pożyczenie. Miałam trochę wątpliwości, czy ciocia, po takiej długiej przerwie, jest w stanie poradzić sobie z moim wypasionym trekingiem, ale ciocia uśpiła je oświadczając, że „co jak co, ale jazdy na rowerze przecież nigdy się nie zapomina”. Nie wypadało protestować.
W dniu wycieczki pomogłam cioci zapakować rower na samochód koleżanki i pomachałam im życząc miłego pobytu. I to był ostatni moment, kiedy widziałam swój rower w nienaruszonym stanie. Okazało się bowiem, że ciocia przeliczyła się oceniając swoje umiejętności. Ale psikusa sprawiła jej pamięć. Jeździła dawniej na zwykłym rowerze, którym hamowało się pedałami. Jadąc moim, odruchowo zawsze na początku próbowała zahamować nogami, a dopiero po chwili, gdy widziała, że pedały nie stawiają oporu, naciskała klamki hamulcowe. Na prostej drodze, jadąc wolno, jakoś dawała sobie radę. Niestety, gdy w pewnym momencie zjeżdżała szybko ze wzniesienia, nie było już czasu na takie wielokrotne manewry.
W rezultacie ciocia nie wyhamowała przed wybojami, wjechała na kamień, a tym samym wypadła z trasy i dalszej wycieczki. Koło roweru było scentrowane tak, że nie nadawał się do dalszej jazdy,
a ciocia naderwała sobie ścięgno. Jednak nie zniechęciło to jej do roweru. Postanowiła tylko pobrać trochę lekcji, częściej jeździć, aby oduczyć się odruchowego hamowania pedałami. Co więcej,
o zgrozo! postanowiła przesiąść się na elektryka, ale to już zupełnie inna historia.